Odkąd pamiętam wszyscy zazdroszczą mi szyjącej mamy. Przyznaję - posiadanie szyjącej mamy jest w dechę. Obserwowanie szyjącej mamy jest bardzo zabawne - szczególnie, gdy tworzy stroje z fanaberiami, na przykład gustowną retro wstawką z plis. Krzyczy, wali w maszynę, przyzywa świętych oraz aniołów, ogólnie - jest mocno nie w sosie. Ba! Twierdzi, że to już bezsprzecznie ostatnia rzecz, którą szyje ;-D Smutne fakty przedstawiają się tak, że nawet gdyby chciał, nie znalazłby już właściwie żadnego zakładu plisującego tkaniny na zamówienie. Czasy solejek bezpowrotnie już chyba odeszły do lamusa, a materie poddane wszelkiego sortu termicznej obróbce można już kupić gotowe w belach... z nich właśnie tworzone są te barbarzyńskie, bazarowe suknie na wesela i chrzciny. Żeby coś własnoręcznie uplisować - i tu mówię z tzw. własnej autopsji :-) - trzeba włożyć niemało wysiłku. Najważniejszy jest jednak duch zespołowy! W sukience plisowań nie za wiele, ale trzeba było się pomęczyć. Mam ją od lat. Jej paradoks - ma na stałe plisy, ale poza tym: można ją zwinąć w kłębek i przejechać pół świata, nigdy się nie pomnie :-D Natomiast pasek nabyłam en passant w ulubionym Barze Olszynka. Już jestem w nim zakochana bez pamięci. No dobra - też uważam, że plisy są dla starszych pań... ale jak miło sobie na nie popatrzeć. Monotonia fotograficzna zaś wypływa z faktu, że nie mogę się nadziwić, ile fajnych rzeczy można zrobić takim fatalnym aparatem, i do tego częściowo zepsutym.
Pasek ze złotą klamrą, Vintage.
PS. Posyłam na allegro parę sztuk odzieży, w tym ukochany płaszcz - może ktoś teraz zapała do niego miłością: