Niektórych zdziwi mój powrót do mojego własnego bloga :-OOO I to nie w czerni. Cóż - dalsze ubieranie się całkiem na czarno przypłaciłabym ostrą, być może już niewyleczalną, depresją. Nigdy nie ubieram się na czarno, nienawidzę tego koloru. W czarnym wyglądam 20 lat starzej, wychodzą mi wszystkie zmarszczki i w ogóle czarny to najgorszy kolor. Kupiłam sobie wielki czarny kwiatek/broszkę.... w sumie i tak chodzę cały czas na czarno - przechwalam się tylko kaszmirową marynarką upolowaną w gigantycznym ciucholandzie. Za to spodnie znalazłam idealne - strasznie mnie kusiła owa para w kolorze prawie białym, ale cóż - rozsądek znowu wziął górę, ale fason to wprost kandydat do Nobla. No może poza listwą z dżinsu w pasie, którą można wiązać w kokardę... tego elementu kroju nigdy nie zrozumiem - ale po co wymyślono nożyczki?! ... Miałam napisać "Czarna wiosna", ale porwałam się na Prousta. To oczywiście ironia, bo u zakwitających dziewcząt straszna bryndza lately.
żakiet kaszmirowy, Dacks London, Vintage,
koszulka, Zara Man,
wisiorek, HM,
broszka, HM,
słonik, kiosk Ruchu na Grochowie,
buty skórzane na drewnianym obcasie, Mango.