Na sweter z jakimś ciekawym zwierzątkiem (preferowany lis) polowałam już od jakiegoś czasu. Gryzące swetry "fabularne" mocno kojarzą mi się z czasami dzieciństwa, kiedy były one szalenie popularne praktycznie w każdej grupie wiekowej. W latach 80tych na jesieni każde szanujące się dziecko nakładało swój idiotyczny wełniany wytwór z wizerunkiem misia, wilka i zająca albo po prostu widoczkiem pod hasłem góry lub domki. Z siostrą miałyśmy właśnie domki: identyczne, zrobiła je dla nas babcia (swoją drogą prawdziwa pasjonatka drutów i szydełka...) - te sweterki były jak dzieła sztuki. Mnie mój egzemplarz wprawiał w nastrój wewnętrznego bajdurzenia, snucia dziecinnych domysłów: dokąd prowadzi ta dróżka?, czy zaraz z wełnianych chmur będzie padać śnieg?, czy za choinkami ukrywa się wilk? Spełniały praktyczną funkcję (były bardzo ciepłe!), a jednocześnie genialnie łechtały wyobraźnię. Słowem, był to idealny strój dla kształtującego się dziecka. Co się z tymi swetrami stało? Pewnie wyrzucone albo sfilcowane... Jakiś czas temu swetry "z historyjką" wróciły do łask. Odkąd u Petera Jensena zobaczyłam to oldskulowe cudeńko pilnie wertuję w ciucholandach dział ze swetrami. Tym razem mi się poszczęściło i choć to nie jest lis, to zmyślność i wytrwałość kogoś (jakiejś zwariowanej babci?), kto stworzył ten sweter jest wprost piorunująca. Kilogram żywej wełny w rozmiarze XXXL. Już deliberowaliśmy, czy to zwykły sweter dla wielkiej osoby czy wielki sweter dla wagowego przeciętniaka... Druga opcja wygrała. Pani przy kasie orzekła: "Genialny sweter!". That's it! My doggy-jumper... Jeśli ubrania uszczęśliwiają ludzi, to właśnie w ten sposób. A szaliczek na końcu? Też lubię tworzyć wełniane prezenty! :-D
pasek, Vintage,
grube rajstopy, stadion za dychę: serio ciepłe,
skórzane czółenka, Dejavu (historyczny zakup ze stadionu (tej części już nie ma),
melanżowy szalik, moje wesołe dziełko, ponoć bardzo ciepłe!
PS1. W następnym odcinku już na pewno mapka!