Nie wiem, jak w innych częściach kraju, ale w Warszawie jest dziś naprawdę upalnie. Wrażenie pełni lata burzy tylko fantastyczny zapach zeschłych liści (topoli!), które dopiero spadają, a nie miały jeszcze czasu nadgnić w deszczu. Jest wprost cudownie, ale wolałabym już chyba trochę chłodu, bo pogoda wpadła w jakiś martwy sezon. Do tego kupiłam niedawno w lumpeksie rzecz, o której śniłam od lat... dokładnie o takiej śniłam, takiej samej! To się nazywa lumpeksowy luck, a chodzi o skórzany haftowany serdaczek z futerkiem. Jak mniemam, wkrótce się nim pochwalę w blogu, bo jestem zakochana w tym ciuchu: z nieba mi spadł i nie muszę wydawać na taki 150 złotych w głupim HM :-D Tymczasem jest gorąco, a triumfy święci moja ukochana tkanina, czyli jedwab. Oto znalezisko z hołubionego namiotu i mój niedawny łup wyprzedażowy: żakiet z baskinką. W Alejach Jerozolimskich jest pewna piwnica, wypełniona okazjami. Jestem tam może 4 razy w roku, ale zawsze wychodzę z czymś, co mnie zachwyciło. I tak też było z tą marynarką: może jest kiczowata, ale genialna, do tego się nie mnie! Niewyobrażalne ilości psów szaleją w Parku Skaryszewskim, yorki wciąż na topie, ale beagle'e dają im się we znaki...
spodnie z wysokim stanem, Mamma mia!,
skórzany pasek, Vintage (mój ostatni nabytek - za 1,5 PLN!),
skórzane buty, Xti,
marynarka z baskinką, Calliope, 39 złotych.
PS. Aha, no i oczywiście naszyjnik z HM, który idealnie pasuje do dekoltu ;-) Teraz mogę go nosić, bo nie prowadzę auta: ten naszyjnik i pasy bezpieczeństwa nie idą w parze...