niedziela, 20 września 2009

Et in Bawaria ego


Wspaniale mi się dzisiaj robiło te fotki, cudowne światło. Mam depresję odzieżową, bo ostatnio sporo przytyłam i muszę siłowo wciągać pewne elementy garderoby. Na jakiś czas koniec pizzy, frytek i coca-coli. I co ja teraz będę jeść? Hmmm. Pomidory! Mam jakąś dobrą passę w second-handach, bo znowu kupiłam coś wymarzonego, a więc wielki, wełniany, bufiasty sweter w kolorze szmaragdowej zieleni. Od dawna polowałam na jakieś sensowne bufki, i właśnie takie tutaj widzę: wyrwałam poduszki, za to zamocowałam od wewnątrz kawałek wełny, żeby skrócić ramiona (to niezły sposób na przerobienie zbyt obszernych bluzek...). Nie ma co, zachwyciła mnie konstrukcja tego swetra, planuję jeszcze podmienić guziki, bo te rogowe są zbyt... bawarskie. W takim swetrze jest naprawdę ciepło, nie ma porównania z akrylem: do tego ta owcza wełna jakimś cudem nie gryzie. Już można wyczuć jesienny chłód: rano w jasnym trenczu poczułam się jak Colombo (choć nie padało): teraz już będę brać sweterek.





Pół kilograma swetra ludowego z Niemiec, Vintage (ok 9 złotych),
spodnie, Pull&Bear,
jedwabna mgiełka, Esprit,
jedwabny top w kwiaty, Edith&Ella,
srebrny wisiorek, z Izraela,
buty, Topshop.