Wczoraj zupełnie niespodziewanie dla siebie i świata znalazłam się w swoim warszawskim gospodarstwie domowym. Przypuszczałam, że zawitam tu w pierwszych dnia września, a tymczasem... Deszczowa sobota przepełnia mnie melancholią. Piję kawę za kawą. Przekładam z kąta w kąt świeżo przywiezione znaleziska z prowincjonalnych second-handów. Niestety wychodzę na zakupy, oczywiście przynoszę ostatni wyprzedażowy łup. Już dawno podglądałam na wieszakach tę sukienkę. Spełnia idealny model stylizacji vintage: jest w niej zwiewność szarego szyfonu, jest cudwony haft koralikowy na dekolcie, są delikatnie wykończone rękawki, jest ulubiona długość do pół uda, jest możliwość wygorsetowania się niezliczonymi wariantami pasków! No i cena ucięta o ponad 70%. Jestem matołkiem - cieszę się, że ją zdobyłam, choć - ku mojemu nieskończonemu zdziwieniu! - w sklepie było ich jeszcze całkiem sporo. Z butami z innej wyprzedaży (nie uczę się na błędach!) - butami, które spełniają w zupełności ideał retro - tworzy ta kieca niesamowity duet, godny każdej jesiennej okazji. Na opady mam "bandażowe" kozaczki za bezcen. Mogę być monochromatyczna i szaro-fioletowa. I can be top star! Ach te szare sukienki. A Warszawa - jak dobrze powrócić na stare śmieci!
Skórzane retro sandałki, Top Secret, 39 złotych,
Kozaki z szarej skóry, Paola Ferri, 125 złotych.