Po zakupach świątecznych warto się zrelaksować, słuchając tej piosenki zespołu Arctic Monkeys. Muszę powiedzieć, że moje dzisiejsze 40 minut w Złotych Tarasach było jak bitwa pod Waterloo. Na początku wydawało mi się, że wygrywam, potem poddałam się bez walki: skończył się we mnie heroizm. To dla mnie zbyt wiele. Bawił mnie tylko błądzący po centrum handlowym John Porter, który nieustannie przecinał moje ścieżki z miną typu: "Skończmy z tym wreszcie i niech ktos postawi mi drinka!". Był w tej układance postacią: Wellington z shell-shockiem. Jako Napoleon Złotych Tarasów wolę Świętą Helenę niż bezsensowne potyczki! Oczywiście wstąpiłam do mojego ulubionego sklepu Topshop i mogę zaświadczyć: są tam najśliczniejsze sukienki sylwestrowe (po 315 złotych)! Moich butów oczywiście jak zwykle nie było. Ten pogradliwy kawałek o "Topshop princess" jest trochę jak słynna wykrzyczana fraza Niny Hagen: "Dein Minirock auf Einkaufsnetz! Dein Schlüpper mit der Quenn von London drauf! Silver-Jubilee! Hi, hi!?" Uwielbiam tę piosenkę. Uwielbiam piosenki w ogóle. Pierwsza moja rzecz z Topshopu pochodzi z ciucholandu - to wełniana spódniczka w kratkę, którą uwielbiam za smakowity, niebanalny krój z baskinką. Żeby nie było nudno, to dorzucę jeszcze coś w kolorze zielonym, bo jest smutno i szaro, trawniki wolne od źdźbeł. No i prezenty: idealne prezenty znalazłam po drugiej stronie ulicy w miniaturowej siedzibie londyńskiego Whittarda (28 złotych za opakowanie)!
bluzkę Mango,
pulowerek Troll,
spódnicę Topshop,
bawełniane rajstopy Wola (polecam!),
buty HM.
Sweter z golfem, hand-made by my sister :-)
spódnicę tulipanową, dziełko Mary,
bransoletkę Monton.