Dzisiaj - w ramach fajnej akcji zainicjowanej przez Harel - polskie bloggerki modowe mają szansę bezwstydnie pochwalić się swoimi zdobyczami z second-handów, babcinych kufrów, stryjecznych kredensów... jednym słowem, zdać relację z tych wszystkich bezcennych odnalezionych rzeczy, które określić można zbiorczym terminem "vintage". O godzinie "zero" (którą w tym wypadku jest 10ta) publikujemy swoje pstryk pstryk i oczywiście... pękamy z zazdrości!
Miałam sporo dylematów, co tu pokazać. Powrót zimy pokrzyżował moje plany ekspozycji pięknej sukienki z czarnego aksamitu, którą kupiłam niedawno za ceną prawdziwie wintydżową (piątaka) - ale nic straconego, jeszcze się pojawi! Teraz przedstawiam moje spełnione marzenie: szarą marynarkę Aquascutum, którą ostatnio (w komplecie ze spódnicą) zdobyłam z drugiej ręki (i to w moim rozmiarze, to nazywam stroke of luck!). Dawno już polowałam na strój tej szacownej angielskiej marki, a szary komplet przy okazji okazał sie przebojem tegorocznych pokazów. Marynarka z podwiniętymi rękawami wygląda jeszcze fajniej...(gdyby nie ten śnieg...) Zestawiam ją z ciucholandową spódnicą Marc Cain - jedną z moich pierwszych zdobyczy lumpeksowych. Piękny cętkowany jedwab, z którego jest wykonana, to mój fetysz. Letnia spódnica (jedna z ulubionych) często w zimie zmienia się w sukienkę tubę. Wiele rzeczy miało wyglądać inaczej, ale i tak jest ok. Long live vintage!!!
wełnianą marynarkę Aquascutum, vintage,
jedwabną spódnicę Marc Cain, vintage,
bluzkę z Rezerwata,
torebkę Blanco,
kozaki Topshop,
pasek HM.
PS. Serdecznie dziękuję wszystkim bloggerkom, które przyznały mi tytuł Kreativ Blogger - Vintage Girl, Bastetlady, Lilu, Pinkshelf, Jagodzie i Juliecie. To bardzo miłe wyróżnienie. Bycie kreatywnym jest naprawdę bardzo cenne! Jestem strasznie marna w roli jednoosobowego jury, więc nie będę się wdawać w partykularyzmy - jest wiele blogów, które szalenie mi się podobają, choć nie śledzę blogów na bieżąco. Tak sobie pomyślałam, że mam w głowie kilku kreatywnych bloggerów, którzy nie byli nigdy bloggerami, bo nie było komputerów. A mój tytuł kreatywnego bloggera przyznałabym Henry Millerowi za jego wielki blog o życiu w Paryżu i innych miejscach świata. Oraz za to cudowne przesłanie, że najważniejsze to korzystać z tego, co daje nam życie jako nasza najbardziej własna i jedyna aktualność. Ole!