czwartek, 31 grudnia 2009

Biało


Dopiero w kontraście ze śniegiem można dostrzec niuanse jasnych barw. Nie jest już dziwne, że Innuici mają tyle określeń na różne odcienie bieli. Mnóstwo śniegu za oknem - panuje tzw. ruska bajka. Powiedziałabym, ze nawet filmowo to wygląda: taki miły akcent na zakończenie roku. Zaczęłam go od białej jedwabnej koszuli, kończę białym (?!) wełnianym płaszczem. Dobrych ciuchów w przyszłym roku! Happy times!





Lodenowy płaszcz, vintage,
sukienka, House,
kozaki, jakaś włoska firma,
szalik, Corte Ingles.

niedziela, 27 grudnia 2009

Biodra w rozmiarze XXL


Coraz bardziej nieprzyjemnie robi się w polskim internecie. Szczęśliwie nie narażam siebie i moich czytelników na lekturę komentarzy pod postami, ale u jednej z bloggerek wyczytałam ostatnio, że "chyba przez święta za dużo jadła". Strażnicy wagi monitorują blogi, uwaga na zbędne kalorie! Akurat ten cytowany przeze mnie komentarz był wierutną bzdurą, ale z drugiej strony: czy blogi są po to, żeby wytykać komuś takie czy inne "wady"; żeby ze zgięć na materiale obserwatorzy niczym konfekcyjne wróżki próbowali wyczytać, ile ciastek ponczowych zjadłam w zeszłym tygodniu? Czy po to poświęca się czas na robienie zdjęć, żeby potem ktoś mi objawił, że jestem pomarszczona, gruba, brzydka, ubieram się na śmietniku i noszę podrobione buty? Na pohybel poszukiwaczom wałeczków zakładam wielką baskinkę. Moje biodra są gigantyczne, czuję się jak matriarchalna bogini. Jestem już tak kobieca, że chyba zaraz w przypływie intuicji nauczę się prać na tarze oraz prasować męskie... i damskie koszule! Od tych bioder chce mi się mieć dzieci, gotować obiady i być królową domowego ogniska. Zrzeknę się praw wyborczych, założę gorset, wygnam z pamięci wyższą edukację, nałożę anatemę na minispódniczki. Hmmm - nie wiem, czy to jest minispódniczka. Ale to oryginalna Burberry. I ma z boku wielką kieszeń, stylizowaną na militarną modłę. That's where I stow all of the magic bullets.





Haftowana bluzka, vintage,
wełniana spódnica, Burberry vintage,
tweedowa marynarka, szyta przez M.,
szalik, dziergany z wełny alpaki aus ciucholand,
buty, Stradivarius,
broszka, ciucholand.

czwartek, 24 grudnia 2009

Wesołych Świąt!


Oto i mój ekspresowy post świąteczny - przede mną jeszcze przygotowanie chałki, dwóch tradycyjnych strudli oraz całej masy uszek do czerwonego barszczu. No i dokończenie czerwonej kapusty na winie - mniam! Na święta zawsze eksploatuję tradycyjną kuchnię żydowską, którą po prostu uwielbiam: jest dla mnie największą inspiracją kulinarną. Wszystkim serdecznie polecam, szczególnie w odmianie sefardyjskiej. Wesołych Świąt i oby nowy rok był lepszy od koszmarnego 2009!




PS. Welurowa sukienka to mój ostatni wytwór (nie licząc świątecznych potraw, oczywiście...) - zakochałam się w tych rękawach!

niedziela, 20 grudnia 2009

Halka, czyli: raz na bogato


Dzisiaj na blogu mała wycieczka do czasów, gdy prowadzenie go sprawiało mi naprawdę dużo frajdy, a zakup nowego aparatu szalenie sprzyjał mojej pomysłowości fotograficznej. Zdobyłam swój kolejny vintage obiektyw, który pozwala robić zdjęcia w pomieszczeniach. To bardzo wygodne w czasie zimy. Póki co uczę się używać takiego szerokokątnego oglądu rzeczywistości - praca z takim obiektywem daje dość zaskakujące efekty. Ku mojej wielkiej euforii znalazłam w swoim kultowym lumpeksie (klimat budynku i kamienicznych pomieszczeń jest naprawdę bardzo dickensowski...) wielką halkę w cudownym, ciemnym odcieniu różu. Nylonowa halka i króciuteńki obiektyw połechtały mój obrazkowy umysł i w minimalnych warunkach oświetleniowych wykonałam te oto fotki. Pierwszy raz w życiu miałam na sobie tego rodzaju "bieliznę" - muszę przyznać, że prawie wywróciłam się na schodach! Nie wiem, jak kobiety kiedyś mogły nosić krynoliny etc. i nie odnosiły przy tym większych kontuzji! Trochę zwariowany post i trochę radości w te depresyjne świąteczne dni... Mebelki w tle też są vintage: naprawdę świetne rzeczy można zdobyć, gdy się tylko poszpera w antykwariatach.






Koszulka z kotowatym, odzież Tesco dzieci,
spódnica, szyta na miarę,
halka, vintage (Sams),
marynarka, HM,
buty, Deichmann (wyprzedaż).

czwartek, 17 grudnia 2009

Nagły atak zimy

Tak to już jest w naszym cudownym kraju, że śnieg przynajmniej raz w roku paraliżuje ludzkie życie i niweczy wszelkie plany, z szumnym planem opuszczenia domu włącznie. Oczywiście drogi są właściwie nieprzejezdne - dziś kilka razy niemalże wpadłam autem w poślizg, a po dwugodzinnym postoju śnieg dokumentnie przykrył samochód ;-0 Naprawdę dziś zmarzłam, mimo dwóch par spodni! Stronników fantastycznej idei, głoszącej, że polski klimat złagodniał i nie trzeba nosić już futer, chętnie wysłałabym w ich poliestrowych kurteczkach na co najmniej trzy kwadranse sprawunków poza domem. Dziś przedstawiam kolejną zdobycz spod znaku futrzanego: kupiony jeszcze w lecie za zupełne grosze (40 złotych), ten hiszpański płaszczyk jest naprawdę genialnym okryciem na tak upiornie zimne grudniowe dni. Szczęśliwie mam przy sobie moje ulubione kożuszkowe rękawiczki, które kiedyś zapobiegliwie nabyłam w środku upału nieopodal pięknej greckiej plaży. Była to dość kuriozalna miejscowość (niech tajemniczości doda jej fakt, że szło się do niej wzdłuż plaży...), w której jedyne sklepy poza spożywczymi to były właśnie salony futer ;-D Wychodzi na to, że letnia pora sprzyja u mnie zakupom martwych zwierząt! Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak nieetyczne jest noszenie futra, jednak jeśli mam wybór między używanym futrem, które będę nosić latami, a nową plastikową kurtką, którą wyrzucę po jednym sezonie... - decyduję się na to, co jest moim zdaniem bardziej rozsądne. Ostatnio obserwuję różne rewaloryzacje na rynku idei ekologicznych: w radio trąbią, że sztuczna choinka to eko-zbrodnia! Dołączam się do apelu: nie kupujcie sztucznych choinek! One w stanie rozkładu przeżyją jeszcze kilkanaście pokoleń!





Naturalne futro, vintage (z Bilboa!),
marmurkowe jeansy, HM,
buty, Bronx,
szalik, Corte Ingles,
czapka, z jakiegoś dziecięcego sklepu,
rękawiczki, z Grecji.

czwartek, 10 grudnia 2009

Sonia Rykiel - reaktywacja


Ostatnio poczułam się jak największa fuksiara świata. Szłam właśnie na pocztę i korzystając z godziny "za kwadrans dziewiętnasta", postanowiłam jeszcze pędem przewertować swój ulubiony ciucholand. Jakież było moje zdziwienie, gdy ciekawska ręka wyciągnęła z lumpeksowego kosza na obuwie prawdziwe i wintydżowe buty Sonia Rykiel! Do tego w moim rozmiarze 36,5! Do tego kosztowały jedyne 3 złote! No cóż - ich stan pozostawiał wiele do życzenia, ale moja euforia trwała nieprzerwanie - cieszyłam się tym, że fleki były bez większego uszczerbku (każdy bywalec secondhandów wie, że wymiana fleków to często koszt przewyższający samą cenę znalezionych butów). Czółenka wykonane ze skóry oraz jedwabiu stały się dla mnie wyzwaniem. Najpierw próbowałam je przeczyścić, np. nacierając sokiem z cytryny :-000 - i ten, i te bardziej chemiczne specyfiki nie poskutkowały. Poszperałam więc w swoim pudle z akcesoriami do przeróbek i tworzenia biżuterii i znalazłam tam dobre kilka metrów taśmy cekinowej. Pojawił się dylemat: złota czy czerwona? A może obie przemieszane, żeby zrobić charakterystyczne dla Sonii Rykiel paseczki? No cóż: przeważył rozsądek, bo czerwonej miałam najwięcej. Do tego, od niepamiętnych czasów marzę o bucikach Dorotki z krainy Oz. Romantycy głoszą, że takie buciki to prawdziwy skarb: wystarczy zastukać obcasami i nagle zbędne okazują się wszelkie środki masowego transportu. Toto, I guess we're not in Kansas anymore! Trochę było z tym męczarni, zwłaszcza w dolnych partiach, ale w sumie do jedwabiu nie jest trudno to wszystko przymocować. I proszę - oto moje "ruby red shoes"! Pewnie nie każdemu się spodoba ten mój jarmarczny wyczyn, ale najważniejsze jest jedno: buty zyskały nowe życie, nie będą już leżeć brudne i niechciane. I tym sposobem coś całkiem starego zmieniło się w coś całkiem nowego. Call it magic. The thread and needle kind of magic.





Image Hosted by ImageShack.us

Jedwabne buty, Sonia Rykiel vintage,
taśma cekinowa, 1,40 za metr.

wtorek, 8 grudnia 2009

Even cowgirls get the blues


Myślałam już, że marmurkowy dżins nie zagości w mojej szafie w formie innej niż ulubione jasne jegginsy (dla niedoinformowanych, to słowo jest zrostem legginsów i jeansów;-D) czy szorty z wysokim stanem. Jednak, gdy zobaczyłam na wieszaku w lumpeksie tę zwariowaną i iście oldskulową spódnicę, natychmiast się w niej zakochałam i włączyłam do swojego ubraniowego repertuaru. Bardzo lubię ołówkowe spódnice, a jeśli jeszcze sięgają talii (a nie jak większość obecnie produkowanych (moim zdaniem przez szatana!) ubrań - bioder!), to jestem w siódmym niebie. Pasek i koszula w kratkę to moje ostatnie nabytki. To całkiem zaskakujące, ale od jakiegoś czasu w second-handach można kupić ometkowane rzeczy z niezwykle popularnej na Wyspach sieci Primark. Prawdziwym fenomenem są ceny, które ubrania tej firmy od lat osiągają na polskich internetowych aukcjach. Okazuje się, że na polskim ubogim rynku odzieżowym można sprzedać wszystko za dowolnie wygórowaną cenę. Jak mniemam, taki pasek kosztuje na allegro kilkadziesiąt złotych, na metce miał zaś w funtach 3,50, a ja go kupiłam na wagę za 7 złotych (nie wiem, ile ważyła metka ;-)) - oto niezwykły obrót odzieży wewnątrz Unii Europejskiej. A teraz: na Zachód! Też mi się wydawało, że głupio wyglądam w kraciastej koszuli, a tymczasem... razem ze spódnicą tworzą miły, codzienny strój. Muszę powiedzieć, że w odróżnieniu od wielu osób, nie lubię luźnych ubrań, a wręcz czuję się w nich skrępowana! Co innego pasek do talii - w nim czuję się całkiem luzacko i bezpiecznie. Jeśli ktoś nie oglądał przezabawnego filmu Gusa van Santa z tytułu mojego posta, niech natychmiast nadrobi kinowe zaległości!




Kraciasta koszula, Marks&Spencer vintage,
dżinsowy ołówek w Indian, Vintage,
pasek, Primark/sh,
buty, Bronx,
płaszcz, Zara,
kwiatek, HM.

czwartek, 3 grudnia 2009

Szkocki akcent


Ponadnormalna ilość zdjęć musi zostać wybaczona, ponieważ zakochałam się w dzisiejszym świetle. W nocy panowała w Warszawie mleczna, zupełnie nieprzejrzysta mgła - gdy wreszcie opadła, zapanował niezwykle piękny blask, rozproszony przez drobniutkie cząsteczki wilgoci. Zabrzmi to głupio i zupełnie nie-po-mojemu, ale jest to takie uczucie, jakby z dymnej zasłony zapomnienia wyłonił się całkiem nowy świat. Podobnie podniosłe wrażenie miałam w lipcu, gdy wielka ulewa (wyglądająca jak ściana wody!) zalała część mojej ulicy, a jako podzwonne do nozdrzy wszystkich gapiów na balkonach dotarł zupełnie niespotykany w tej okolicy zapach morskiego powietrza. Dla wielu otwartych umysłów mógł to być rodzaj epifanii. Jestem dość romantyczną postacią, ponieważ zjawiska przyrody (wydawałoby się przebrzmiałe i zupełnie już zgrane) robią na mnie całkiem duże wrażenie. Niestety mój mózg przyblokował się gdzieś we wczesnej nowoczesności i trudno mu się stamtąd uwolnić. Nad cyberfilozofię przedkładam jasne niczym Jutrzenka pisma jenajczyków. Być może (a jest to wielce wątpliwe...) ma to również wpływ na mój sposób ubierania. W każdym razie, kratka szkocka dość awanturniczo mi się kojarzy, choć może jest babciowata. Krój jest trochę zakręcony, ale naprawdę taką fałdę łatwiej uszyć niż zwykłe zaszewki. Mam nadzieję, że wkrótce pokażę inny wariant tej spódnicy, bo wydaje mi się troszkę za długa. Marzy mi się podobna z żakardu - we'll see about that! Niezły grudzień, prawda? W moim zdjęciowym zakątku można się było nawet opalić!








Bluzka w listki, Vintage,
Spódnica z wełny, my lovely Mary does it!,
Botki, Bronx,
Pasek, Vintage,
Reglanowy płaszcz, Camaieu.