sobota, 26 września 2009

Prawdziwe życie futrzaków


Przedstawiam zatem moją wspaniałą lumpeksową zdobycz: futerkową kamizelkę z prawdziwego zamszu. Wieczory są już chłodne, więc jest idealny czas na noszenie takich pomysłowych wdzianek. Ta jest na podszewce: chroni przed wiatrem i zabezpiecza newralgiczną część mojego ciała, będącą nerkami ;-D Spódnica pierwotnie była długim do ziemi worem w rozmiarze XXS, odcięłam prawie połowę, a w pozostałą część wszyłam szeroką gumkę: muszę przyznać, że to naprawdę bardzo proste. Oczywiście robiłam to maszynowo... Można spekulować, czy maszyna jest nam w domu koniecznie potrzebna. Jednak rachunek ekonomiczny jest dość prosty: skoro zwykła niemiecka maszyna do szycia kosztuje ok. 200 złotych, a jedno skrócenie spodni u krawcowej kilkanaście złotych, to naprawdę warto odłożyć i kupić maszynę. Z pozostałej części spódnicy (to śliczny materiał!) mam zamiar skonstruować broszkę lub kokardkę. Way to go. Cudny dzień dzisiaj: żałuję, że to nie jest mój pies ten husky, był naprawdę przyjacielski. A łąka w Parku Skaryszewskim to chyba jeden z moich ulubionych punktów spacerowych w Warszawie. Wygląda to wszystko sielsko, jakbyśmy wcale nie byli 5 minut od centrum wielkiego miasta. To najpiękniejszy park, bez dwóch zdań.







Futrzana kamizelka, Vintage,
spódnica z metalizowanego żakardu, przerobiony własnoręcznie Vintage,
sweterek w serek, Zara,
kolczyki, HM,
skórzany pasek (z Podkowy Leśnej!), Vintage,
buty, Topshop,
torebka, Cropp.

środa, 23 września 2009

Na jedwabnym szlaku


Wielokrotnie już w blogu wspominałam o swoim zamiłowaniu do jedwabiu. Tym razem pochwalę się niektórymi zdobyczami, wykonanymi z tej cudownej materii. Jeśli można mówić o metafizyce konfekcji, to w jedwabiu ukrywa się sedno problemu. Legenda o powstaniu jedwabnego włókna mówi o kaprysie chińskiej cesarzowej-strojnisi, która zapewne pragnęła zażądać czegoś, co już w samej idei wydawałoby się niemożliwe, wręcz nierealne. Niewątpliwie do tych legendarnych narodzin jedwabnej przędzy nawiązują sceny z rewelacyjnej "Oślej skórki" Jacquesa Demy (nota bene, jego filmy są obecnie wyświetlane w cyklu Kina Lab). Z czego innego mogłaby powstać owa zagadkowa suknia w kolorze Słońca czy suknia w kolorze Księżyca? Jedwab jest niepowtarzalnie błyszczący, efemeryczny, miękki. Żaden syntetyk nie odda jego cech. Ileż w tej tkaninie jest romantyzmu! Jak te dziwne echa o jedwabnym spadochronach podczas wojny, z których cała rodzina szyła sobie koszule... Jedwab jest jednak synonimem luksusu. W przewrotnej logice second-handów jedwab nie jest już tak cenny. Jest najlżejszy: kosztuje najmniej. Czyż to nie genialne odwrócenie odzieżowego porządku. Od lat zbieram jedwabie: najbardziej lubię wielkie męskie koszule, mam już całkiem niezłą kolekcję. Jedwabne apaszki, które można wyszperać w second-handzie, mają tę ogromną przewagę nad masowym rynkiem, że ich wzory są po prostu niepowtarzalne. Moim zdaniem, kiedyś producenci apaszek naprawdę dbali o tzw. design. Te myszki to jedna z moich ostatnich zdobyczy, są po prostu rozczulające... Natomiast jedwabny żakiet mam od kilku lat: gdy nie wiem, co założyć, nakładam zwykłą małą czarną sukienkę lub jeansy, do tego ten żakiet, jakiś wielki pasek (ostatnio z ćwiekami), dowolne buty: i oto jestem ubrana. To chyba jeden z najlepszych prezentów, nigdy mi się nie znudzi, zawsze będzie przesiąknięty wspomnieniami.




Jedwabny żakiet z ozdobnymi szamerunkami, prezent z wyprawy do Chin,
pasek, Zara,
sukienka, Via Appia Vintage (nie ma to jak znaleźć podstawę garderoby w lumpeksie!),
jedwabne apaszki, Vintage.

niedziela, 20 września 2009

Et in Bawaria ego


Wspaniale mi się dzisiaj robiło te fotki, cudowne światło. Mam depresję odzieżową, bo ostatnio sporo przytyłam i muszę siłowo wciągać pewne elementy garderoby. Na jakiś czas koniec pizzy, frytek i coca-coli. I co ja teraz będę jeść? Hmmm. Pomidory! Mam jakąś dobrą passę w second-handach, bo znowu kupiłam coś wymarzonego, a więc wielki, wełniany, bufiasty sweter w kolorze szmaragdowej zieleni. Od dawna polowałam na jakieś sensowne bufki, i właśnie takie tutaj widzę: wyrwałam poduszki, za to zamocowałam od wewnątrz kawałek wełny, żeby skrócić ramiona (to niezły sposób na przerobienie zbyt obszernych bluzek...). Nie ma co, zachwyciła mnie konstrukcja tego swetra, planuję jeszcze podmienić guziki, bo te rogowe są zbyt... bawarskie. W takim swetrze jest naprawdę ciepło, nie ma porównania z akrylem: do tego ta owcza wełna jakimś cudem nie gryzie. Już można wyczuć jesienny chłód: rano w jasnym trenczu poczułam się jak Colombo (choć nie padało): teraz już będę brać sweterek.





Pół kilograma swetra ludowego z Niemiec, Vintage (ok 9 złotych),
spodnie, Pull&Bear,
jedwabna mgiełka, Esprit,
jedwabny top w kwiaty, Edith&Ella,
srebrny wisiorek, z Izraela,
buty, Topshop.

środa, 16 września 2009

Z baskinką wśród zwierząt


Nie wiem, jak w innych częściach kraju, ale w Warszawie jest dziś naprawdę upalnie. Wrażenie pełni lata burzy tylko fantastyczny zapach zeschłych liści (topoli!), które dopiero spadają, a nie miały jeszcze czasu nadgnić w deszczu. Jest wprost cudownie, ale wolałabym już chyba trochę chłodu, bo pogoda wpadła w jakiś martwy sezon. Do tego kupiłam niedawno w lumpeksie rzecz, o której śniłam od lat... dokładnie o takiej śniłam, takiej samej! To się nazywa lumpeksowy luck, a chodzi o skórzany haftowany serdaczek z futerkiem. Jak mniemam, wkrótce się nim pochwalę w blogu, bo jestem zakochana w tym ciuchu: z nieba mi spadł i nie muszę wydawać na taki 150 złotych w głupim HM :-D Tymczasem jest gorąco, a triumfy święci moja ukochana tkanina, czyli jedwab. Oto znalezisko z hołubionego namiotu i mój niedawny łup wyprzedażowy: żakiet z baskinką. W Alejach Jerozolimskich jest pewna piwnica, wypełniona okazjami. Jestem tam może 4 razy w roku, ale zawsze wychodzę z czymś, co mnie zachwyciło. I tak też było z tą marynarką: może jest kiczowata, ale genialna, do tego się nie mnie! Niewyobrażalne ilości psów szaleją w Parku Skaryszewskim, yorki wciąż na topie, ale beagle'e dają im się we znaki...





Jedwabna koszulka w groszki, Trucco Vintage,
spodnie z wysokim stanem, Mamma mia!,
skórzany pasek, Vintage (mój ostatni nabytek - za 1,5 PLN!),
skórzane buty, Xti,
marynarka z baskinką, Calliope, 39 złotych.

PS. Aha, no i oczywiście naszyjnik z HM, który idealnie pasuje do dekoltu ;-) Teraz mogę go nosić, bo nie prowadzę auta: ten naszyjnik i pasy bezpieczeństwa nie idą w parze...

niedziela, 13 września 2009

Les Feuilles Mortes


Z cyklu "Na jesienną nutę" dzisiaj Edith Piaf wykonuje wielki standard "Autumn Leaves". Ten evergreen (!) ostatnio wzięła na swój warsztat wielka dama amerykańskiej piosenki, Diamanda Galas, zmieniając go w w trwający 6 minut i 41 sekund muzyczny orgazm: w jesienne wieczory warto posłuchać różnych wersji tej wzruszającej kompozycji. Dziś kolejny wspaniały dzień dla osób, którym muzyka klasyczna kojarzy się z czymś więcej niż reklamowymi dżinglami czy tłem scen akcji z Hollywoodzkich filmów. Sinfonia Varsovia koncertuje w swojej przyszłej siedzibie przy ulicy Grochowskiej - gmachu, który jest mi bardzo bliski, bo kiedyś uczył się tutaj mój ojciec. Dzisiaj nawet Dworzak mnie nie denerwował, za to odpłynęłam przy cudnej Francuzce, Solenne Païdassi, która wprost bosko grała Beethovena. Tego ostatniego wielu ma za efekciarza, ale ja tam Beethovena lubię słuchać, za to nienawidzę Bacha, gdyż jest babciowaty. "Babciowaty" - oto epitet, którym często opatruje się kreacje polskich bloggerek modowych. Ja tam nie wiem, ludzie wszystko muszą oceniać, jakby dopadła ich jakaś mania kategoryzacji i szufladkowania. Może czasami ktoś ma ochotę być "babciowaty", czasami "dziadkowaty", a czasami "dziecięco naiwny". Każdemu według potrzeb. Przecież wiadomo, że niejedna diabła ma pod tą spódnicą... Tak, tak: te brednie to na pewno efekt 1,5 godziny z Dworzakiem! Anyhow, my new vintage find!




Tunika w zygzaki, Zara (oj wysłużona ona już...),
marmurki, HM (moje ulubione spodnie od pół roku!),
marynarka w tenis, Thomas Nash Vintage (mój ostatni zakup, ma aż 8 kieszeni!),
skórzane baletki, Xti, z dalekiej Andaluzji,
pasek, Vintage,
broszka, Troll,
torebka, jak to mówią polskie szafiarki, DIY :-D (idealnie mieści statyw i aparat ;-))

środa, 9 września 2009

Znajdź dziesięć różnic!


Z bloga może wynikać, że codziennie zakładam całkiem nowy zestaw ubrań. Nic bardziej mylnego! Co prawda mam w szafie chore (naprawdę chore!) ilości ubrań i dodatków, ale czasem, jak się przyczepię do jednego elementu stroju, to mogę w nim chodzić tydzień. Oczywiście cały ten przebogaty szafowy repertuar daje mi możliwości nieskończonego... szafowania parafernaliami. Ta sama spódnica pojawia się więc w kolejnym poście, ale już w zupełnie innym anturażu. Muszę powiedzieć jedno - trochę mnie wkurzyło, jak przeszłam pół stadionu Xlecia (tak, chodzę tam czasami, to super odjechane miejsce!) w poszukiwaniu ultramodnych rajstop w groszki. Bez rezultatu. Zdziwiło mnie to - wydawało mi się, że do tej pory wszędzie wystawiane były te śmieszne rajstopy z lat 80tych, że są na każdym straganie. Nic bardziej mylnego: nigdzie ich nie było. OK - jedna z wielkich firm bieliźniarkich takie produkuje, ale dla mnie (posiadaczki stworzenia bogatego w 20 sprytnych pazurków...) cena powyżej 10 złotych za cienkie rajtki to po prostu wyrzucanie pieniędzy w błoto. Tymczasem, gdy dobrze poszperałam w necie, okazało się, że takie rajtki można kupić od polskiego producenta za cenę batonika czekoladowego :-D Teraz mam już spory zapas i niestraszne mi kocie harce! Buty kupiłam od prawdziwej handlarki starzyzną... cóż to była za chwila! - sprzedawczyni obok wachlowała się kartami Tarota, klnąc przy tym niemiłosiernie, ale z wielkim - właściwym sobie - wdziękiem. Wiwat Grochów, najpiękniejsza dzielnica świata!




Spódnica za dychę, Calliope,
zdobiony top z jedwabnej satyny, Dieter Heupel Vintage (trzeba sobie wyobrazić moją minę, gdy kupuję za 5 złotych takie cacko!),
płaszcz z Malagi, Sfera,
skórzany pasek i trzewiki, Vintage,
torebka z kogutkami, Cropp (idealnie mieści aparat ;-)),
rajstopki, Gracja.

poniedziałek, 7 września 2009

Wrześniowa piosenka


Oh, it's a long long while, from May to December, but the days grow short when you reach September... Tej piosenki Kurta Weilla i Maxwella Andersona mogę słuchać godzinami - to mój ulubiony utwór, mam kilkadziesiąt wykonań... jestem uzależniona. Najbardziej lubię władczy, seksowny wokal Ute Lemper, śpiewa te zabawne słowa: "I have lost one tooth and I walk a little lame...". Gdy Ute to śpiewa, liście naprawdę jak małe płomyczki spadają na ziemię. Zresztą, to nie tylko Ute ma taki czarodziejski dar. Ma go i Frank Sinatra, klasyczny Jimmy Durante, mamroczący Lou Reed, nostalgiczna Jo Stafford: ta piosenka ma w sobie magiczną moc! Zawsze chciałam otworzyć mały bar, September Songs - emitowałabym tylko ten jeden jedyny utwór. Sentymentalny typ, panie dzieju. Tymczasem na polanę weszła Pani Jesień! Pogoda zrobiła się optymalna - temperatura umiarkowana, brak deszczu, romantyczne okoliczności przyrody, jest idealnie rowerowo. Natomiast ja przysposobiłam nowy statyw (nie kuleje!) i niniejszym powracam do swojego bloga. Podczas sprzątania mieszkania odkryłam mnóstwo ubrań, o których już dawno zapomniałam - oto moja superwygodna spódnica za dychę! Ostatnimi czasy obłowiłam się w second-handach, mam nadzieję, że teraz posty będą pojawiać się regularnie: naprawdę można się super ubierać i nie wydawać kroci pieniędzy na szablony w sieciówkach. Chyba kolejny raz doznałam ciuchowego oświecenia :-)




Męski t-shirt, HM,
spódnica w łączki, Calliope,
wełniany krótki żakiet, Marc by M. Jacobs,
skórzane sandałki, Zara (właśnie w rajstopach można w nich chodzić, co za odkrycie!),
torebka, pasek, Vintage,
broszka, Troll.

PS1. Bardziej niż statywu, brakuje mi człowieka-statywu, ale i tak dla dobra związku on nie powinien robić zdjęć na mojego perfekcjonistycznego bloga :-D Niestety kompresja pożarła moją cudowną jakość :-(
PS2. Uprzedzam setki ciekawskich mejli: Tak, to jest prawdziwy Marc Jacobs - kochani, nie ma w Polsce linii produkcyjnych bez wycieków :-D